17.2.09

Seks z przygodami czy przygodny seks?

Trzecia płyta Asobi Seksu już jest. Dla tych, co myślą, że to jacyś japońscy heavy metalowcy, mam słowo wstępu. Zespół jest z Nowego Jorku, z wpływów japońskich wymienić należy wokalistkę - Yuki Chikudate oraz nazwę, którą rozkodowałem w tytule niniejszego wpisu, od ośmiu lat grają muzykę szufladkowaną głównie jako shoegaze. Choć obecnie pojęcie dream pop chyba lepiej określa ich spuściznę.

Na debiucie (Asobi Seksu 2004) grali tak:



Na drugiej płycie (Citrus 2006) tak:



No i jest trójeczka (Hush 2009). Mniej shoegazowa, mniej japońskojęzyczna, może też trochę mniej fajna od Cytrusa. Ale dla mnie jak na razie jest to najlepszy tegoroczny album. Seksiarze piszą melancholią zapłodnione piosenki, którym daleko jednak, mimo swej pozornej prostoty, do banału. (A teraz cofnij się jedno zdanie i przeczytaj, coś napisał). Otwierający płytę utwór Layers zaczyna się zimowymi dzwoneczkami, sennym śpiewem, no normalnie pawia by można puścić. Tymczasem nic z tego, bo wyważone to, nieprzesłodzone. I tak jest do końca. Z hajlajtów wymienić należy Familiar Light, który w zakresie gapienia się w buty jest szczytowym dziełem gatunku, singlowy Me & Mary, który zapodawałem już drzewiej w Widełotece oraz zamykający leguralną wersję płyty (bo pewnie będą jeszcze jakieś bonusowe wydania) eteryczny Blind Little Rain, który rozmywa obraz jak czwarta szklaneczka rumu (zdrowie!). Fragmentów posłuchać można sobie np. na Amie Street, a już tydzień koncert w Berlinie, więc postaram się przywieźć coś więcej niż tylko fragmenty. [APDEJT: Nic nie przywiozę, bo nie pojechałem. Siła wyższa.]

2 komentarze:

  1. o jak miło! wychuchaj sprzęta, baterie zapasowe zabierz i przywieź coś koniecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jasne! Właśnie sobie przypomniałem, że nie mam jeszcze biletów na pociąg.

    OdpowiedzUsuń