Sprawdzacie czasem co słychać u Waszych dawnych kochanek/kochanków? No wiecie, Nasza Klasa, a tam nowy facet, czerwone audi, dom z ogródkiem. Albo Goldenline, a tam Prezeska Zarządu, dziewięc cyfr na koncie, pracodawczyni roku. Bo ja sprawdzam i jak się okazuje, za rzadko.
Przepuściłem parę miesięcy temu nową płytę Rachael Yamagata. To jej wina, bo po czterech latach od pierwszego razu każdy by sobie odpuścił. Ale teraz mnie dorwała. Druga płyta tej będącej w połowie Japonką, a po ćwierci Włoszką i Niemką Amerykanki walnęła we mnie w momencie, gdy ledwie wygramoliłem się z dołu po wymienionym niżej Dark Was The Night. Ostatnio coś do mnie lgną smutki. Na szczęście piękne. Bo taka właśnie jest płyta Elephants... Teeth Sinking Into Heart. Właściwie to dwie płyty. I to ta pierwsza, dłuższa, ważniejsza - Elephants... jest intymna. I to dzięki niej zaczynam myśleć, że Rachael jest jedną z najlepszych obecnie autorek historii miłosnych. To są proste historie, takie na fortepian, smyki, flet, klarnet i obój. Z kolei druga płyta - Teeth Sinking Into Heart ma, jak mówi sama autorka w Billboardzie, zburzyć piękno Słoni. I burzy, bo są na niej kawałki rockowe, bluesem zabarwione. Trochę przypominające klimatem te z debiutu.
Przerywnik koncertowy:
Jeśli się spodobało, to do sklepów! Ale nie tych polskich, bo tu wiatr hula. Na Zachód! A wracam guglować. Bo muszę jeszcze sprawdzić, co tam w życiu u Jesse Sykes, Rosie Brown i Juanity Stein.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz